czwartek, 28 listopada 2013
wtorek, 1 października 2013
Spóźnione śniadanie - zaprasza Kolektyw Samo Dobro
W niedzielę 29 września odbyło się pierwsze Spóźnione śniadanie. Serwowałyśmy same wegańskie dania, dla prawie 60 osób!
Spóźnione śniadanie to inicjatywa promująca pyszne i zdrowe jedzenie, przede wszystkim wegańskie. Pomysł powstał z zamiłowania do gotowania i z rozczarowania nieliczną ofertą punktów zajmujących się jedzeniem wolnym od okrucieństwa. Jego autorki: Judyta Warzecha i Maciejka Pobidyńska wkurzyły się i postanowiły same coś z tym zrobić.
Chociaż nie pijemy taniego wina i nie nosimy irokezów na głowie, punka mamy w sercu, dlatego tak bliska jest nam idea DIY (zrób to sam). Nie używamy żadnych chemicznych dodatków do naszego jedzenia, wszystko przygotowujemy same bądź z małą pomocą przyjaciół i rodziny. Chcemy pokazać ludziom, że weganizm nie oznacza jedzenia na śniadanie, obiad i kolację pomidorów z ogórkiem (tak, tak! z takimi opiniami spotkałyśmy się nie raz!), ale multum pyszności, do których chce się wracać i wracać... A najlepsze jest to, że często te pyszności można wyczarować prawie z niczego! Dlatego powstał Kolektyw Samo Dobro, który będzie organizował w Gdańsku Spóźnione Śniadania, czyli sniadaniowo-obiadowe wege żarełko za drobną opłatą (która pozwoli nam na pokrycie kosztów zrobionego jedzenia). Plus muzyczne pozytywne wibracje w wykonaniu naszych bliższych i dalszych znajomych.<
Warsztaty kulinarne w ramach promocji książki Agaty Królak w Cafe Fikcji
"Uczestnicy warsztatów spotkali się w Cafe Fikcji przy al. Grunwaldzkiej - Wybrałyśmy Wrzeszcz, gdyż jesteśmy z nich związane emocjonalnie, poza tym to bardzo „gdańska” część miasta: nie ma tutaj turystów, a zawsze jest dużo ludzi - mówi Judyta Warzecha, współorganizatorka. - Postanowiłyśmy nieco ożywić tę przestrzeń wykorzystując to, na czym się dobrze znamy. Stąd pomysł zorganizowania społecznych posiłków, podczas których dzielimy się z uczestniczkami pomysłami na zdrowe jedzenie i ciekawymi przepisami.
W imprezie wzięło udział kilkanaście kobiet, które z zainteresowaniem przyglądały się przygotowywanym przez Judytę specjałom. Można było obserwować jak się robi hummus, pastę z czarnych oliwek i pesto. - Chciałyśmy pokazać, że można zdrowo i świadomie jeść, wykorzystując to, co znajduje się często w lodówce - mówi Judyta. - Przygotowanie hummusu nie jest wielką filozofią, chociaż trzeba włożyć trochę wysiłku i pracy. W efekcie otrzymujemy bardzo zdrowy i pożywny posiłek, w dodatku tani."
https://www.facebook.com/events/413607795406992/
https://www.facebook.com/events/413607795406992/
tekst pochodzi z namonciaku,pl http://namonciaku.pl/3miasto/1,113056,14654830,Spotkania_kulinarne_we_Wrzeszczu__czyli_jak_przygotowac.html
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Otwarte śniadanie w ramach festiwalu Cud nad Martwą Wisłą CSW Łaźnia
Jako, ze od niedawna produkuję humus - https://www.facebook.com/HummusAmirim , to wkręciłam się trochę w łączenie animacji z gotowaniem.
Łaźnia 2 w Nowym Porcie organizowała dwudniowy festiwal Cud nad Martwą Wisłą, który łączył slow food, włóczęgostwo, naturę i odkrywanie Nowego Portu przez nie-tubyców w jednym.
Byłam odpowiedzialna za zorganizowanie otwartego śniadania. Były trzy rodzaje humusu, pasty z czarnych oliwek i czerwonej fasoli, ogórki małosolne oraz przeźwiające napoje. Przyszło ok. 50 osób. Było super!!
Łaźnia 2 w Nowym Porcie organizowała dwudniowy festiwal Cud nad Martwą Wisłą, który łączył slow food, włóczęgostwo, naturę i odkrywanie Nowego Portu przez nie-tubyców w jednym.
Byłam odpowiedzialna za zorganizowanie otwartego śniadania. Były trzy rodzaje humusu, pasty z czarnych oliwek i czerwonej fasoli, ogórki małosolne oraz przeźwiające napoje. Przyszło ok. 50 osób. Było super!!
Przygotowania.
Foto - CEA Łaźnia 2
Fot. Agencja Vizulana.
Fot. Agencja Vizulana.
Fot. Agencja Vizulana
czwartek, 20 czerwca 2013
Erasmus Palace
Erasmus Palace miał byc z zamierzenia filmem. I dlatego też założyłam tego bloga, żeby wszystko pamiętać. Jak teraz patrzę, to połowy rzeczy ze Stambułu już nie pamiętam, niewiele rzeczy, które wtedy napisałam, to ostatnie wspomnienie. W Stambule mieszkałam w dzielnicy Balat, pięknym miejscu, pełnym starych domów. Dom, w którym zamieszkałam, szybko zapełnił się ludźmi. Przez pewien czas panowała tam idylla, własciwie nie opuszczaliśmy tego miejsca. Było wszystko, czego potrzeba: słońce, taras, drzewo na przeciwko, nowi ludzie. Jednak z czasem to miejsce zaczęło upadać, było już ianczej. postanowiłam nagrać ten materiał, żeby jeszcze przez końcem tego wszystkiego zapamiętać, jak to było.
piątek, 14 czerwca 2013
Warsztatowo
Mała autopromocja:
Warsztaty w Gdańsku 1 i 2 czerwca na Streetwaves 2013, które prowadziłam:
http://streetwaves.pl/ludzie-projekty/
A to Warszawa, 24 maja - Warsztaty Otwórz sie na Dźwięk w Rakowcu z Sylwią Razuwajew, przed koncertem Marcina Maseckiego.
Warsztaty w Gdańsku 1 i 2 czerwca na Streetwaves 2013, które prowadziłam:
http://streetwaves.pl/ludzie-projekty/
A to Warszawa, 24 maja - Warsztaty Otwórz sie na Dźwięk w Rakowcu z Sylwią Razuwajew, przed koncertem Marcina Maseckiego.
niedziela, 26 maja 2013
Rainbow
Mam mieszane uczucia. Było zupełnie inaczej, niż na Rainbow w Serbii, czy na Słowacji. Przybyło dużo ludzi ze skłotów, którzy chyba średnio sobie radzą w życiu. Matka, której zabrano dziecko, potem inna laska z objawami schizofrenii. Koleś, który opowiada o swoim nowonarodzonym dziecku, a nad ranem widzę jego gołe pośladki pod śpiworem jednej z dziewczyn. Coś ciężkiego wisiało w powietrzu. Mało było tej beztroski, kiedy rainbow traktuje się bardziej jako wakacje niż normalny tok życia. Padał deszcz, więc siedzieliśmy wszyscy razem pod jedną wiatą, w sumie skazani na siebie. Dziesięć rainbowowych piosenek lecących bez przerwy, nieustające ''dasz mi szluga?'', ''czy jest herbata w tym garnku?''. Po kilku dniach przyjechało kilka osob bardziej przyswojonych do życia. Przywieźli nową energię do działania, wreszcie coś komuś się chciało. Zamiast jednego posiłku dziennie nagle mieliśmy dwa.
Z drugiej strony bycie razem. Siedzenie na trawie i w tipi. Granie, śpiewanie piosenek. Koncentrujesz się na tu i teraz, na tym właśnie momencie. Cały dzień gotujesz, nosisz wodę, pilnujesz, żeby ogień nie zgasł, szukasz ziół na obiad i to zajmuje cały czas. Niby to jest nuda, ale zamienia się w całe twoje życie.
Bliźniaczki. Super rezolutne dziewczyny, lat osiem. Mają androgeniczną urodę, szerokie nosy, wielkie migdałowe niebieskie oczy i rozczochrane blond włosy do ramion. W obecności starszych niewiele mówią, tylko patrzą się na siebie porozumiewawczo. Kiedy zaczną mówić, jedna zaczyna, a druga kończy. Albo po prostu przechodzą płynnie na francuski. Kiedyś zaczęły mi dumnie opowiadać o swojej patchworkowej rodzinie. Mają dwie mamy, dwóch tatów, pięć babć i czterech dziadków. Mają trzy domy. Jeden we Francji, drugi u taty na Roztoczu, a trzeci w Lublinie. Pierwsze trzy dni na rainbow spędziły ze swoją macochą, po dwóch dniach przyjechała ich mama z nowym pięciomiesięcznym bratem i swoim chłopakiem. To chyba jedyna normalna rodzina, którą widziałam w Bieszczadach.
Agnieszka, zupełnie odrealniona, ale chyba ze wsparciem rodziny, co ją odróżnia od reszty freaków rainbołowych. Od półtora roku je raw food, nie pracuje, nie studiuje. Zajmuje się badaniem siebie. Wydawał mi się trochę infantylna i nawiedzona, do czasu, kiedy zagrała piosenke w tipi. Zaczęła śpiewać jak Tracy Chapman, grała mistrzowsko na gitarze. Nie wiem, czy sama wymyśliła te piosenki, czy nie, ale wbijały w ziemię.
Zimno w nocy. Tak nieprzyjemne, ze siedzisz przy ognisku do rana, tylko po to, zeby nie iść do zimnej chałupy. Zakładam na siebie wszystkie ubrania, które mam. Rajstopy, spodnie, dwie pary skarpetek, wełniany sweter, kurtkę pożyczoną od Aśki. Znajduję gdzieś koc i owijam nim stopy. Włażę do śpiwora, ale i tak po kilku godzinach budzę się z zimna. Rano wypełzam z chałupy na dwór, szukająć swiatła i ciepła. Opuszczam to noclegowisko dla bezdomnych, pełne ludzi zawiniętych w kokony. Kładę się na trawie i zasypiam.
Jest jeden posiłek albo dwa dziennie. Wszystko zależy od tego, czy komukolwiek chce się zacząć gotowanie. Jeśli nie ma żadnego chętnego, to nie ma posiłku. Jak już się zbierze jakaś grupa, to jeden zostaje wybrany foculiserem. Nie szefem, czy kierownikiem, ale kimś w rodzaju ''inspiratora''. Idzie do spiżarni, dopiera produkty i sugeruje pozostałym, co należy obrać i pokroić. Jest to dość ciężka funkcja, bo ciężko okiełznać grupę hipisów, którzy nie znają etosu pracy. A na rainbow nie ma szefa, kogoś wyższego pozycją od pozostałych.
Reguły: nie wpuszczaj swojego psa do kręgu, dekoncentruje i rozprasza energię.
Zdobyte informacje:
Przytulia-robi się z niej podpuszczkę do sera
Pesto z czosnku niedźwiedziego
Z drugiej strony bycie razem. Siedzenie na trawie i w tipi. Granie, śpiewanie piosenek. Koncentrujesz się na tu i teraz, na tym właśnie momencie. Cały dzień gotujesz, nosisz wodę, pilnujesz, żeby ogień nie zgasł, szukasz ziół na obiad i to zajmuje cały czas. Niby to jest nuda, ale zamienia się w całe twoje życie.
Bliźniaczki. Super rezolutne dziewczyny, lat osiem. Mają androgeniczną urodę, szerokie nosy, wielkie migdałowe niebieskie oczy i rozczochrane blond włosy do ramion. W obecności starszych niewiele mówią, tylko patrzą się na siebie porozumiewawczo. Kiedy zaczną mówić, jedna zaczyna, a druga kończy. Albo po prostu przechodzą płynnie na francuski. Kiedyś zaczęły mi dumnie opowiadać o swojej patchworkowej rodzinie. Mają dwie mamy, dwóch tatów, pięć babć i czterech dziadków. Mają trzy domy. Jeden we Francji, drugi u taty na Roztoczu, a trzeci w Lublinie. Pierwsze trzy dni na rainbow spędziły ze swoją macochą, po dwóch dniach przyjechała ich mama z nowym pięciomiesięcznym bratem i swoim chłopakiem. To chyba jedyna normalna rodzina, którą widziałam w Bieszczadach.
Agnieszka, zupełnie odrealniona, ale chyba ze wsparciem rodziny, co ją odróżnia od reszty freaków rainbołowych. Od półtora roku je raw food, nie pracuje, nie studiuje. Zajmuje się badaniem siebie. Wydawał mi się trochę infantylna i nawiedzona, do czasu, kiedy zagrała piosenke w tipi. Zaczęła śpiewać jak Tracy Chapman, grała mistrzowsko na gitarze. Nie wiem, czy sama wymyśliła te piosenki, czy nie, ale wbijały w ziemię.
Zimno w nocy. Tak nieprzyjemne, ze siedzisz przy ognisku do rana, tylko po to, zeby nie iść do zimnej chałupy. Zakładam na siebie wszystkie ubrania, które mam. Rajstopy, spodnie, dwie pary skarpetek, wełniany sweter, kurtkę pożyczoną od Aśki. Znajduję gdzieś koc i owijam nim stopy. Włażę do śpiwora, ale i tak po kilku godzinach budzę się z zimna. Rano wypełzam z chałupy na dwór, szukająć swiatła i ciepła. Opuszczam to noclegowisko dla bezdomnych, pełne ludzi zawiniętych w kokony. Kładę się na trawie i zasypiam.
Jest jeden posiłek albo dwa dziennie. Wszystko zależy od tego, czy komukolwiek chce się zacząć gotowanie. Jeśli nie ma żadnego chętnego, to nie ma posiłku. Jak już się zbierze jakaś grupa, to jeden zostaje wybrany foculiserem. Nie szefem, czy kierownikiem, ale kimś w rodzaju ''inspiratora''. Idzie do spiżarni, dopiera produkty i sugeruje pozostałym, co należy obrać i pokroić. Jest to dość ciężka funkcja, bo ciężko okiełznać grupę hipisów, którzy nie znają etosu pracy. A na rainbow nie ma szefa, kogoś wyższego pozycją od pozostałych.
Reguły: nie wpuszczaj swojego psa do kręgu, dekoncentruje i rozprasza energię.
Zdobyte informacje:
Przytulia-robi się z niej podpuszczkę do sera
Pesto z czosnku niedźwiedziego
Subskrybuj:
Posty (Atom)